
W dzisiejszych czasach raczej przestaliśmy łączyć własną tożsamość z rodziną. Nie mówiąc już o szerszym „tle”, czyli przodkach. A jak to było wcześniej? Jak wyglądały genealogiczne roszczenia?
Zdaje się, że dzisiaj rodzinne historie sprowadzają się głównie do ciekawostek opowiadanych przy wigilijnym stole albo może jeszcze z okazji Święta Zmarłych. Przeważnie tylko wtedy wspominamy, jak to pradziadek uciekł z obozu jenieckiego czy o przedwojennej polisie ubezpieczeniowej prababci albo batalii sądowej kuzynów o kawałek ziemi gdzieś pod Warszawą, który został zajęty bezprawnie przez państwo.
To właśnie mieszanina pragmatyzmu i anegdotek wypełnia te nasze jedyne myśli o przodkach, krewnych czy powinowatych. Natomiast o tożsamości lubimy najczęściej myśleć w sposób, że jesteśmy jej wyłącznymi panami/paniami. Poza małymi wyjątkami przeważnie nie obchodzą nas wypadki z przeszłości, bowiem co mogłyby nam przynieść? W końcu przez setki lat prawo dziedziczenia (mniej lub bardziej) się ucywilizowało i raczej trudno sobie wyobrażać, byśmy szli na noże z kuzynostwem o działkę w Zduńskiej Woli. Jeśli owa wyda nam się naprawdę łakomym kąskiem, to umówimy się na sprawiedliwy podział lub wykup. Ewentualnie sprawa skończy się w sądzie. Tak wyglądają genealogiczne roszczenia.
Wojna dewolucyjna – konflikt na pół Europy, ale tak właściwie o jakie genealogiczne roszczenia?

Być może część z was słyszała o „wojnie dewolucyjnej„. Większości jednak może kojarzyć się chyba tylko z domniemanym konfliktem zwolenników i przeciwników Karola Darwina. Był to jednak prawdziwy, XVII-wieczny konflikt, w którym krew przelewali Francuzi, Hiszpanie, Holendrzy, Anglicy i Szwedzi. Trwał dwa lata i nie przyniósł właściwie większych zmian na mapie Europy, jednak został zapamiętany jako preludium wojny o sukcesję hiszpańską. Były to genealogiczne roszczenia. O to bowiem właśnie poszło – o schedę po królu Karolu II Habsburgu. Z tym że jeszcze za jego życia.
Ludwik XIV, Król Słońce, podniósł wtedy całkiem specyficzne roszczenie wobec ziem sąsiada. Powołał się na średniowieczne, flandryjskie prawo dziedziczenia zwane dewolucją, które przyznawało schedę wyłącznie potomstwu z pierwszego małżeństwa. Król Karol II był owocem drugiego związku Filipa IV Hiszpańskiego, natomiast z pierwszego małżeństwa pochodziła królowa Francji, Maria Teresa Habsburg, żona Ludwika XIV. Możemy się dziś zastanawiać, jak bardzo Ludwik XIV zyskał uznanie, a jak bardzo nim pogardzano z racji podniesienia tak starożytnego prawa.
Z pewnością całą sytuację przyćmiły ogólne zabiegi Króla Słońce w celu podporządkowania sobie znacznej części Europy. Dewolucja nie zakorzeniła się jako akceptowalne w epoce nowożytnej prawo dziedziczenia, jednak wiedza o tym konflikcie pozostała.
Wojna stuletnia? Tak, tu również poszło o sukcesję

Innym, bardziej znanym przykładem konfliktu sukcesyjnego jest chociażby wojna stuletnia. Wiemy, że toczyła się w średniowieczu między Anglią i Francją oraz ich sojusznikami. Wiemy, że Joanna d’Arc zbawiła Francję. Być może słyszeliśmy o psychicznie chorym królu Karolu VI „ze szkła”. W narracji historycznej często byśmy jednak streścili cały konflikt w stwierdzeniu, że Anglicy chcieli panować nad Francją, a ci drudzy mieli na ten temat inne zdanie. Gdy jednak przyjrzymy się sprawie dokładniej, to dowiemy się, że podnoszący swoje prawa do tronu Francji Edward III Plantagenet nie dość, że sam był Francuzem (jego rodzina pochodziła z Andegawenii, a on mówił, ubierał się i myślał po francusku), to jeszcze jego matka była królewną francuską – jedyną córką króla Filipa IV (jej siostry zmarły w dzieciństwie).
Po śmierci jej trzech braci (tzw. królów przeklętych) i niepozostawienia przez nich męskich dziedziców, była jak najbardziej uprawniona do schedy po ojcu. Izabela, nazywana „Wilczycą z Francji”, została jednak tego prawa pozbawiona – tym samym wykluczono również jej potomków. Rywalizująca z Plantagenetami i ich stronnikami partia możnych francuskich wybrała kuzyna Izabeli, Filipa, hrabiego Valois, na króla, tworząc nową linię pretendentów do korony. Jak można było pominąć córkę i wnuka panującego na rzecz jego bratanka? Ponownie, odwołując się do „starożytnego” prawa Franków salickich. Sprawa nie mniej dla ówczesnych abstrakcyjna niż prawo dewolucji dla XVII-wiecznych monarchów. Kodeks wczesnośredniowiecznego ludu miał ustalić, komu należy się majątek Filipa IV (w którym zgodnie z ówczesnymi normami znajdowała się także korona Francji).
Wciąż ciężko sobie to wyobrazić? To może tak: umiera wasz dziadek, który jest właścicielem Bentleya, pakietu akcji Apple’a, penthouse’a w Nowym Yorku oraz pięknego, wielkiego jachtu. Nie dostaje go ani wasza matka, ani wy, ale bratanek dziadka, ponieważ sąd w USA uznał prawo dziedziczenia znalezione w kodeksie sprzed 900 lat. Wam, mieszkańcom cywilizowanego świata, pozostałoby odwołać się do wyższej instancji, jednak średniowiecznym władcom wystarczyło tylko skrzyknąć stronników i bić drugą stronę do nieprzytomności (lub gorzej), aż uzna nasze roszczenia.
Jak zatem zapatrywać się na genealogiczne roszczenia historycznych władców?

Punktem honoru w średniowieczu dla rycerzy, książąt i królów było bronić swojego dziedzictwa. Dzięki małej popularyzacji pisma i związanej z tym kultury dominowała tradycja ustna. Szlachta potrafiła opowiadać o swoich przodkach godzinami, z pamięci wymieniając wiele, wiele pokoleń wstecz. Czasem były to opowieści prawdziwe, czasem fałszywki nastawione właśnie na podnoszenie roszczeń (albo przechytrzenie przeciwnika jak pamiętacie historię opowiadaną przez Zagłobę w Potopie Sienkiewicza). Bycie czyimś krewniakiem było ważną relacją społeczną i zobowiązywało do niemałej solidarności, często na życie i śmierć. Jeśli pozwalało się innym na przejmowanie swojej tradycji i spuścizny, pokazywało się własną słabość i narażało na przyjmowanie kolejnych ciosów.
Niemało jest sytuacji, gdy dane roszczenia stanowiły pokaźny kawałek tożsamości bohaterów historii. Uważanie się za dziedzica Francji, Flandrii czy Anglii pociągało za sobą konkretne poglądy w dziedzinie tego, kim się jest i skąd się pochodzi. Nawet jeśli przełożenie było głównie materialne lub geopolityczne, to aspekt tożsamości nie powinien być bagatelizowany. I to jest ważne. Więc choć dzisiaj zapewne aż tak intensywnie nie myślicie, co dostaniecie po dziadku lub babci – starajcie poczuć się bardziej związani z tożsamością rodzinną i genealogiczną.